czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 3.


Gdy skończyłam dziesięć lat tata zapisał mnie na zajęcia z tańca towarzyskiego. Po dwóch miesiącach wspólnie zdecydowaliśmy, że te lekcje nie są dla mnie odpowiednie, więc zostałam z nich wypisana. Zaledwie trzy tygodnie później udało mi się ubłagać tatę, abym mogła pobierać lekcje baletu od słynnej nauczycielki – Amandine Femmes. Nie było to łatwe, ale nie ma rzeczy niemożliwych dla najukochańszej i jedynej córeczki tatusia.

Po około dwudziestu sześciu miesiącach, kiedy urodził się Brad, znudziły mi się te zajęcia, więc po raz kolejny się wypisałam. Sądziłam, że ojciec już nie pozwoli mi chodzić na kolejne zajęcia, jednak się myliłam.

Przez następne [prawie] siedem lat uczęszczałam na streetdance. Pokochałam te zajęcia od pierwszego spotkania w opuszczonym magazynie na przedmieściach Los Angeles.

Oczywiście, tacie nie podobało się to, że lekcje odbywały się za każdym razem w innym miejscu i o innym czasie, a także, że o wszystkim byliśmy informowani smsem dzień przed zajęciami. Ale, jak już mówiłam, nie ma rzeczy niemożliwych dla mnie i moich zdolności, więc po prostu przekonałam go, że to najlepsze lekcje jakie kiedykolwiek pobierałam. Wspólnie z grupą siedmiu osób spotykałam się trzy razy w tygodniu. Za każdym razem coraz bardziej przekonywałam się co do tego, jak te zajęcia są cudowne.

Nawet teraz, gdy mam pracę, a większość część mojego wolnego czasu zajmuje Brad, staram się być obecna na wszystkich spotkaniach, o których, aż po tylu latach, wciąż jesteśmy informowani telefonicznie. 

Dzisiaj zajęcia mają odbyć się w Marinie Del Rey przy basenie E około godziny dwunastej w południe. Obliczyłam, choć najlepsza z matematyki nie jestem, że będę mogła spędzić z ekipą półtorej godziny, aby mieć następne pół na odebranie brata ze szkoły.

Przechodzę pomiędzy małymi statkami, motorówkami i drogimi jachtami, które kosztują więcej niż moje mieszkanie, aby znaleźć kogokolwiek znajomego. Uśmiecham się, gdy zauważam burzę kasztanowych włosów należących do mojej koleżanki z grupy, Annie.

- Van! Jak dobrze cię widzieć! Stoję tu z dwadzieścia minut i czekam, ale jak widać bez rezultatów. – brunetka rzuca mi się na szyję, a ja odwzajemniam uścisk z taką siłą, jakbyśmy nie widziały się co najmniej kilka lat, choć ostatnio spotkałyśmy się dwa dni temu.

- Poważnie jeszcze nikogo nie ma?

- No oprócz mnie to raczej nie.

Wzdycham ciężko, aby potem się roześmiać. Czy jestem bipolarna? Może. Czy mi to przeszkadza? Nigdy.

- Czy ja tu słyszę nerwowy śmiech? – pyta Annie sama się przy tym śmiejąc.

- Nerwowy to może nie, ale... no dobra, może nerwowy. Chodzi o to, że ostatnio mam trochę tycich problemów.

- Jak tycich?

- Wielkości Emily.

Znowu po marinie roznosi się śmiech, tym razem należy on nie tylko do mnie, ale także do mojej towarzyszki.

- No to tycie to one nie są. Bardziej mi pasuje słowo „ogromne”.

Mija chwila zanim udaje mi się opanować rechot, a gdy chcę jej odpowiedzieć, przerywają mi głosy Jacka i Andrewa – bliźniaków, którzy są w naszej ekipie.

- Witajcie, dziewczyny. – zazwyczaj mówią jednocześnie lub kończą po sobie zdania, więc jest to już całkowicie normalne.

- Witajcie, chłopcy. – razem z Annie próbujemy ich naśladować, jak zawsze zresztą.

- A wy znowu swoje. – podchodzą do nas Lily, a także jej chłopak Matthew lub po prostu Matt. – Nigdy wam się to nie znudzi?

- No co ty, Lils. Nigdy. – odpowiadam dziewczynie mocno ją przytulając.

- A więc... czekamy już tylko na Louisa i Petera? – w rozmowę włącza się Matt.

- Nie... - odzywa się Andrew.

- ... ich dzisiaj nie będzie. – kończy za brata Jack. 

Jak już mówiłam, to całkowicie normalne.

- A wie ktoś gdzie jest Mistrz?

Mistrz to pseudonim naszego nauczyciela, Paula. Mężczyzna jest mocno zakręcony i często się spóźnia lub gubi, ale nigdy nie opuścił żadnych zajęć ani żadnych nie odwołał. Dużo od nas wymaga, jest surowy, a przy tym miły i bardzo utalentowany. Lepszego mentora nie mogliśmy sobie wymarzyć;

Lily otwiera usta, aby odpowiedzieć lub rzucić jakąś kąśliwą uwagą pod adresem Mistrza, ale niestety, lub stety, nie ma szansy, gdyż nasze telefony w jednej sekundzie się odzywają. Wszyscy dostaliśmy smsy.

Wyjmuję komórkę z kieszeni bluzy, gdyż tylko tam mam kieszenie, bo legginsów z kieszeniami nikt jeszcze nie opatentował. Na starym wyświetlaczu widnieje napis „Mistrz” i obrazek z kopertą. Otwieram wiadomość.

- „Już się zebraliście? Dużo czasu wam to zajęło.” – Annie zaczyna czytać ze swojego telefonu.

- „Ale nie martwcie się, odrobicie ten czas.” – tym razem to Matt.

- „Znajdziecie mnie w doku siódmym.” – dołącza się Lily.

- „To po drugiej stronie mariny.” – Andrew i Jack czytają jednocześnie.

- „Życzę miłego parkuru po łódkach. Pamiętajcie, obserwuję Was.” – kończę czytać smsa, a uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy.

Uwielbiam tą tajemniczość i lekką adrenalinę, jakie towarzyszą tym zajęciom. To właśnie dzięki takim pomysłom rezygnuję z dodatkowych godzin w pracy, a co za tym idzie, z większej ilości pieniędzy.

- Ja pierwsza! – krzyczy Annie. – Wiem gdzie jest ten dok.

Brunetka rzuca się do biegu, a ja, aby nie być gorsza, biegnę za nią. Nie zastanawiam się nawet nad tym czy łamiemy prawo czy nie. Po prostu skaczę z łódki na łódkę śmiejąc się przy tym i dobrze bawiąc, jak zawsze na tych lekcjach.



*tego samego dnia; 5:00 p.m.*

Siedzę na kanapie, w przedpokoju, zastanawiając się jak zmusić mojego laptopa do pracy. Nie jest to łatwe. W tym samym czasie Brad próbuje zrozumieć dodawanie siódemki do ósemki.

Gdzieś z tyłu umysłu marzę, aby się z nim zamienić.

Kiedy w końcu udaje mi się zalogować na skrzynkę pocztową, opada mi szczęka. Dwa razy przecieram oczy dłonią, aby się upewnić, że dobrze widzę.

Nie, ona nie mogła tego zrobić.

Klikam w email, który jako ostatni do mnie przyszedł i czytam jego zawartość.

„Gratuluję.
Udało Ci się zakwalifikować na casting na tancerza/kę w zespole Justina Biebera. Odbędzie się on w Studiu Tańca Dans. Proszę przybyć na miejsce jutro o godzinie 4:00 p.m.
Ryan Butler.”

Wkurzona otwieram drugiego emaila, tym razem od Emily. Zawiera on tylko cztery słowa, które podsycają moją złość.

„Nie ma za co”.

Zabiję ją.

_____________________________________________________________

Od następnego rozdziału będzie ciekawiej, obiecuję. 

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 2.



Bez pozwolenia czy jakiejkolwiek zachęty brunetka siada na starej kanapie, która stoi w przedpokoju i którą dostałam dawno temu w spadku po prababci. Podobno w dniu jej śmierci, a było to w moje drugie urodziny, wzięła mnie na ręce i powiedziała, że to właśnie mi przypadnie zaszczyt rozporządzenia jej całym majątkiem. Gdy osiągnęłam pełnoletniość, tata oznajmił mi, że zapisała mi w spadku właśnie tę kanapę. Tylko ją.

Do dzisiaj nie wiem co bogatego jest w tym meblu. Sądząc po tym, że prababka raczej była zwariowaną osobą, nie dziwię się, że dla niej ta antyczna sofa była wspaniałą zdobyczą.

Opadam na miejsce obok przyjaciółki, a ta spycha mnie niemalże natychmiastowo. Upadam tyłkiem na podłogę wytwarzając przy tym głośny huk. Słyszę śmiech Brada, który dobiega z kuchnio-salonu, przez co uśmiecham się nawet pomimo bólu pośladków.

Zamiast mnie na kanapie znajdują się nogi Emily. Jej cichy chichot odbija się echem w mojej głowie.

Jestem spychana z siedzenia nawet we własnym domu.

- Po co przyszłaś? - pytam, rozmasowując dół obolałych pleców.

- A, tak. - ton przyjaciółki zmienia się w mocno formalny i gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że stało się coś złego. - Wiesz, że dużo sławnych osób korzysta z tancerzy ze szkoły moich rodziców, prawda?

- Tak, coś tam o tym wiem. - mruczę ironicznie. Ja tam pracuję, to byłoby dziwne, gdybym nic o tym nie wiedziała.

- Więc właśnie. Kolejna sławna osoba chce z tego skorzystać. A raczej chce urządzić casting w jednej z naszych sal. I wiesz co ci powiem? Idziemy na ten casting. I--

Kiedy Emily zaczyna się ekscytować, nikt nie potrafi zatrzymać jej słowotoku. Już dawno nauczyłam się, że gdy moja przyjaciółka zaczyna nadmiernie szybko mówić, nie powinnam jej przerywać, ale w tym przypadku po prostu musiałam.

- Jaki casting?

- Co? - dziewczyna odwraca głowę w moją stronę. - To na razie nieważne. Wiesz kto organizuje ten casting?!

Auć.

Ocieram ucho, do którego brunetka krzyknęła. Jestem pewna, że niedługo stracę przez nią słuch.

- Oświeć mnie. - mruczę, próbując wstać. Z kuchnio-salonu dobiegają dziwne dźwięki, jakby Brad coś przesuwał, więc chcę dowiedzieć się o co chodzi.

- Justin Bieber!

Widząc podekscytowanie przyjaciółki sama mam ochotę się cieszyć, ale nie mam z czego. Nie lubię Justina Biebera. I nie chodzi mi tu o jego piosenki, gdyż je jeszcze potrafię przełknąć. Mam na myśli sposób jego bycia, styl ubierania, ogólnie jego.

Wiele ostatnio o nim słyszałam. Biebera jest pełno w wiadomościach, radiu i na każdej stronie internetowej. Większość tych informacji jest albo o jego nowej piosence, albo o kolejnym skandalu. Narkotyki, panienki za pieniądze, bójki. Wydaje się, że życie tego chłopaka jest ciekawe, ale dla mnie on po prostu stoczył się na samo dno.

- Czemu się nie cieszysz? - z zamyśleń wyciąga mnie skrzeczący głosik Em.

- Hm… No nie wiem. - przechodzę do kuchnio-salonu, a dziewczyna idzie za mną. - Może dlatego, że go nie lubię?

- Jak można nie lubić Justina Biebera?!

- Nie krzycz!

- Przecież on jest bogiem! Nie, nie bogiem! Takim bogiem przez duże „B”. Bogiem.

- Nie wiem jakim cudem uznajesz się za chrześcijankę. - mruczę pod nosem, gdy udaje mi się pozbyć buczenia w uchu, do którego krzyknęła mi przyjaciółka.

Za każdym razem, kiedy rozmawiam z Emily, muszę potem odczekać kilka godzin zanim będę poprawnie słyszeć. Taki jest już urok Em. W zeszłym roku, jeszcze w liceum, Emily zorganizowała mały konkurs, w którym wygranym miała zostać osoba o najbardziej piskliwym i donośnym głosie. Oczywiście wszystko było przygotowane wbrew dyrektorowi, który uważał, że rywalizacja wśród uczniów była zła. Jak teraz patrzę na to z perspektywy ponad roku od ukończenia liceum to cieszę się, że chodziłam do takiej, a nie innej szkoły z takim, a nie innym dyrektorem.

Em zorganizowała wszystko niemalże perfekcyjnie. Znalazła miejsce, ludzi, którzy chętnie wzięli udział w tej konkurencji, a także nagłośniła całe wydarzenie tak, aby władze szkolne się nie dowiedziały. Nigdy nie sądziłam, że na taką głupotę przyjdzie tyle osób, ale spokojnie mogłabym powiedzieć, że było ich tam z trzysta.

I kiedy ten cały konkurs się zaczął to ktoś musiał uciszyć ten tłum, a osobą, która się tego podjęła była moja przyjaciółka. Kiedy wszyscy się zamknęli, nieoczekiwanie ktoś krzyknął, że to Em powinna zostać zwyciężczynią. I tak się stało.

Dzisiaj myślę, że był to w pełni zasłużony tytuł.

Przechodzę między zabawkami Brada, które przez lenistwo moje i brata leżą w kuchnio-salonie już od kilkudziesięciu dni, kierując się w stronę okna z widokiem na jedną z wielu bocznych uliczek w Los Angeles. Jest to jedno z pięciu okien w naszym domu i ma ono najlepszy widok ze wszystkich.

Niespodziewanie podbiega do mnie Brad i przytula się do mnie. Często robi tak, gdy jest u nas Emily.

- Kto to jest ten Justin Bieber? - pyta głosem stłumionym przez moją koszulkę.

- Nikt godny uwagi. - mówię zanim Emily udaje się krzyknąć mi do ucha kolejną pozytywną rzecz na temat gwiazdora.

- Nie powinnaś tak mówić. - Em zaskakuje mnie swoim poważnym tonem.

- Dlaczego?

Odwracam głowę stronę przyjaciółki. W jej oczach widzę iskierki radości, ale wyraz twarzy ma raczej poważny. Rzadko widuję ją w takim wydaniu.

- Ponieważ - przyjaciółka przerywa na chwilę, a następnie wyjmuje z torebki małą, pogiętą ulotkę i podaje mi ją. - on może być twoim następnym pracodawcą.

Nie mam nawet szansy na odpowiedź, gdyż brunetka wychodzi z mojego mieszkania. Nigdy nie pomyślałabym, że mogłaby wyjść stąd bez mojej interwencji zwłaszcza po tym, jak obraziłam jej idola. Ale, jak to mówią, kobieta zmienną jest.

___________________________________________________________

Cóż, przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Znowu. Tym razem jednak nie mam wytłumaczenia. Po prostu lenistwo i szkoła.

Piszcie jak Wam się podobało :) Obiecuję dodać następny rozdział gdzieś w czwartek lub piątek.