niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 2.



Bez pozwolenia czy jakiejkolwiek zachęty brunetka siada na starej kanapie, która stoi w przedpokoju i którą dostałam dawno temu w spadku po prababci. Podobno w dniu jej śmierci, a było to w moje drugie urodziny, wzięła mnie na ręce i powiedziała, że to właśnie mi przypadnie zaszczyt rozporządzenia jej całym majątkiem. Gdy osiągnęłam pełnoletniość, tata oznajmił mi, że zapisała mi w spadku właśnie tę kanapę. Tylko ją.

Do dzisiaj nie wiem co bogatego jest w tym meblu. Sądząc po tym, że prababka raczej była zwariowaną osobą, nie dziwię się, że dla niej ta antyczna sofa była wspaniałą zdobyczą.

Opadam na miejsce obok przyjaciółki, a ta spycha mnie niemalże natychmiastowo. Upadam tyłkiem na podłogę wytwarzając przy tym głośny huk. Słyszę śmiech Brada, który dobiega z kuchnio-salonu, przez co uśmiecham się nawet pomimo bólu pośladków.

Zamiast mnie na kanapie znajdują się nogi Emily. Jej cichy chichot odbija się echem w mojej głowie.

Jestem spychana z siedzenia nawet we własnym domu.

- Po co przyszłaś? - pytam, rozmasowując dół obolałych pleców.

- A, tak. - ton przyjaciółki zmienia się w mocno formalny i gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że stało się coś złego. - Wiesz, że dużo sławnych osób korzysta z tancerzy ze szkoły moich rodziców, prawda?

- Tak, coś tam o tym wiem. - mruczę ironicznie. Ja tam pracuję, to byłoby dziwne, gdybym nic o tym nie wiedziała.

- Więc właśnie. Kolejna sławna osoba chce z tego skorzystać. A raczej chce urządzić casting w jednej z naszych sal. I wiesz co ci powiem? Idziemy na ten casting. I--

Kiedy Emily zaczyna się ekscytować, nikt nie potrafi zatrzymać jej słowotoku. Już dawno nauczyłam się, że gdy moja przyjaciółka zaczyna nadmiernie szybko mówić, nie powinnam jej przerywać, ale w tym przypadku po prostu musiałam.

- Jaki casting?

- Co? - dziewczyna odwraca głowę w moją stronę. - To na razie nieważne. Wiesz kto organizuje ten casting?!

Auć.

Ocieram ucho, do którego brunetka krzyknęła. Jestem pewna, że niedługo stracę przez nią słuch.

- Oświeć mnie. - mruczę, próbując wstać. Z kuchnio-salonu dobiegają dziwne dźwięki, jakby Brad coś przesuwał, więc chcę dowiedzieć się o co chodzi.

- Justin Bieber!

Widząc podekscytowanie przyjaciółki sama mam ochotę się cieszyć, ale nie mam z czego. Nie lubię Justina Biebera. I nie chodzi mi tu o jego piosenki, gdyż je jeszcze potrafię przełknąć. Mam na myśli sposób jego bycia, styl ubierania, ogólnie jego.

Wiele ostatnio o nim słyszałam. Biebera jest pełno w wiadomościach, radiu i na każdej stronie internetowej. Większość tych informacji jest albo o jego nowej piosence, albo o kolejnym skandalu. Narkotyki, panienki za pieniądze, bójki. Wydaje się, że życie tego chłopaka jest ciekawe, ale dla mnie on po prostu stoczył się na samo dno.

- Czemu się nie cieszysz? - z zamyśleń wyciąga mnie skrzeczący głosik Em.

- Hm… No nie wiem. - przechodzę do kuchnio-salonu, a dziewczyna idzie za mną. - Może dlatego, że go nie lubię?

- Jak można nie lubić Justina Biebera?!

- Nie krzycz!

- Przecież on jest bogiem! Nie, nie bogiem! Takim bogiem przez duże „B”. Bogiem.

- Nie wiem jakim cudem uznajesz się za chrześcijankę. - mruczę pod nosem, gdy udaje mi się pozbyć buczenia w uchu, do którego krzyknęła mi przyjaciółka.

Za każdym razem, kiedy rozmawiam z Emily, muszę potem odczekać kilka godzin zanim będę poprawnie słyszeć. Taki jest już urok Em. W zeszłym roku, jeszcze w liceum, Emily zorganizowała mały konkurs, w którym wygranym miała zostać osoba o najbardziej piskliwym i donośnym głosie. Oczywiście wszystko było przygotowane wbrew dyrektorowi, który uważał, że rywalizacja wśród uczniów była zła. Jak teraz patrzę na to z perspektywy ponad roku od ukończenia liceum to cieszę się, że chodziłam do takiej, a nie innej szkoły z takim, a nie innym dyrektorem.

Em zorganizowała wszystko niemalże perfekcyjnie. Znalazła miejsce, ludzi, którzy chętnie wzięli udział w tej konkurencji, a także nagłośniła całe wydarzenie tak, aby władze szkolne się nie dowiedziały. Nigdy nie sądziłam, że na taką głupotę przyjdzie tyle osób, ale spokojnie mogłabym powiedzieć, że było ich tam z trzysta.

I kiedy ten cały konkurs się zaczął to ktoś musiał uciszyć ten tłum, a osobą, która się tego podjęła była moja przyjaciółka. Kiedy wszyscy się zamknęli, nieoczekiwanie ktoś krzyknął, że to Em powinna zostać zwyciężczynią. I tak się stało.

Dzisiaj myślę, że był to w pełni zasłużony tytuł.

Przechodzę między zabawkami Brada, które przez lenistwo moje i brata leżą w kuchnio-salonie już od kilkudziesięciu dni, kierując się w stronę okna z widokiem na jedną z wielu bocznych uliczek w Los Angeles. Jest to jedno z pięciu okien w naszym domu i ma ono najlepszy widok ze wszystkich.

Niespodziewanie podbiega do mnie Brad i przytula się do mnie. Często robi tak, gdy jest u nas Emily.

- Kto to jest ten Justin Bieber? - pyta głosem stłumionym przez moją koszulkę.

- Nikt godny uwagi. - mówię zanim Emily udaje się krzyknąć mi do ucha kolejną pozytywną rzecz na temat gwiazdora.

- Nie powinnaś tak mówić. - Em zaskakuje mnie swoim poważnym tonem.

- Dlaczego?

Odwracam głowę stronę przyjaciółki. W jej oczach widzę iskierki radości, ale wyraz twarzy ma raczej poważny. Rzadko widuję ją w takim wydaniu.

- Ponieważ - przyjaciółka przerywa na chwilę, a następnie wyjmuje z torebki małą, pogiętą ulotkę i podaje mi ją. - on może być twoim następnym pracodawcą.

Nie mam nawet szansy na odpowiedź, gdyż brunetka wychodzi z mojego mieszkania. Nigdy nie pomyślałabym, że mogłaby wyjść stąd bez mojej interwencji zwłaszcza po tym, jak obraziłam jej idola. Ale, jak to mówią, kobieta zmienną jest.

___________________________________________________________

Cóż, przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Znowu. Tym razem jednak nie mam wytłumaczenia. Po prostu lenistwo i szkoła.

Piszcie jak Wam się podobało :) Obiecuję dodać następny rozdział gdzieś w czwartek lub piątek.  

2 komentarze: