niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 5.



Po około dwudziestu minutach Ryan znowu staje na podeście. Jego mina wyraża więcej niż tysiąc słów. Jest znudzony, zmieszany i najwyraźniej niezaciekawiony nami ani odrobinę. Uśmiecham się do niego, aby choć trochę poprawić mu humor i ku mojemu zdziwieniu, chłopak opowiada tym samym.

- Urzekliście mnie swoim tańcem. - mówi, a ja wiem, że to kłamstwo. - Teraz przejdę się po sali, aby wyznaczyć osoby, które przechodzą dalej. Kiedy dotknę któregoś z was w ramię, oznacza to, że jesteście w następnym etapie.

A potem schodzi z podestu. Podczas gdy chłopak przechadza się między nami, co chwilę dotykając kogoś w ramię, przyłapuję się na tym, że sie denerwuję. Zaciskam wargi, przeskakuję z nogi na nogę i pocieram ręce. Są to typowe zachowania, gdy ktoś się stresuje, a ja nie chcę się stresować. Stresują się osoby, którym na czymś zależy. To ludzie, którzy chcą coś osiągnąć denerwują się. To im żołądki zjada stres, a ich umysły przepełniają myśli „A co jeśli się nie uda…?”.

Ja, ponieważ nie zależy mi na zostaniu tancerką Biebera, powoli opanowuję zdenerwowanie. Wyprostowuję się jak strzała, zakładam ręce na piersi i obserwuję, jak moją przyjaciółkę zżerają nerwy.

Chcę szepnąć, że wszystko będzie dobrze, tylko mniej banalnymi słowami, ale ktoś kładzie mi rękę na plecach. Odwracam się, aby ujrzeć uśmiechniętego Ryana.

- Gratulację. - szepcze do mnie, po czym lekko stuka Emily w ramie i odchodzi.

Brunetka piszczy i rzuca mi się na szyję. Jej entuzjazm jest uzasadniony, więc oddaję uścisk z taką samą siłą. Gdzieś w głębi się cieszę, naprawdę się cieszę. Tylko nie pozwalam sobie tego okazać.

- Jak myślisz, uda nam się? - pyta Em zmartwionym głosem nadal wtulona we mnie.

Nie wiem co odpowiedzieć, więc przytulam ja mocniej.

- Zobaczymy. Co ma być to będzie. - szepczę, co powoduje u mnie kolejny skręt żołądka. Znowu stres.

- Koniec tej czułości, moje panie. - słyszę niski głos tuż za sobą, więc puszczam Emily i odwracam się.

Za mną stoi Ryan z rękami w kieszeniach. Musiał już skończyć uświadamianie osób, że przeszły dalej. Uśmiecham się na jego widok, gdyż wydaje mi się on zbyt normalny jak na przyjaciela Justina Biebera. To właśnie mi się w nim podoba. Ta normalność, którą aż emanuje.

Rozglądam się wokół i dostrzegam, że w salce zrobiła się mniej tłoczno, a wszyscy poza mną i Em stoją już pod ścianą. To pewnie tak ma wyglądać drugi etap. Stoimy w linii, przy ścianie i gdy wypada nasza kolej, występujemy z szeregu i wykonujemy nasz układ. To jak zaproszenie na własną egzekucję.

Tańczenie przed innymi zawodnikami nie tylko zabierze nam jakąkolwiek przewagę, ale także narazi na jeszcze większy stres.

Cudownie.
Razem z Em stajemy w rzędzie, jak pozostałe kilkadziesiąt tancerzy. Dopiero, gdy staję pod ścianą dostrzegam, że Justin stoi przed nami i coś tłumaczy. Zaczynam go słuchać akurat w chwili, kiedy przestaje mówić.

Ups. Mój błąd.

- Hej, wiesz co mówił Bieber? Bo ja jakby się na tym nie skupiłam. - zwracam się do dziewczyny stojącej obok mnie.

Tancerka jest mniej więcej mojego wzrostu. Ma burzę ciemnych loków, których momentalnie zaczynam jej zazdrościć. Jej strój mówi mi, że jest bogata. Wszystkie jej ubrania są z Nike i wyglądają, jakby założyła je dzisiaj po raz pierwszy i najpewniej ostatni.

- Justin mówił, że będziemy po kolei pojedynczo wychodzić i tańczyć przez minutę. Bez muzyki. - jej ton wskazuje na to, że jest do mnie pozytywnie nastawiona, ale znudzona. - Jestem Jazzmyn.

- Vanessa. - przedstawiam się. - Czy wiesz…

Niestety nie jest mi dane skończyć, gdyż sam Pan Gwiazdor staje przede mną i brunetką i zły, najpewniej dlatego, że go lekceważę, mówi:

- Jazzmyn, czy ty i twoja koleżanka chcecie się czymś z nami podzielić? - jego głos jest ochrypły, ale delikatny.

- Nie, braciszku, możesz kontynuować te swoje przesłuchania. - odpowiada dziewczyna, a ja mało co nie krztuszę się własną śliną.

Braciszku?

Przenoszę wzrok na Justina i byłabym głupia, gdybym powiedziała, że Justin nie jest przystojny. Bo jest i to cholernie. Spokojnie mogłabym zaliczyć go do tych chłopaków w moim życiu, którzy urzekli mnie swoją urodą, a było ich niewielu.

Justin nie jest wysoki, ale jest wyższy ode mnie o około pół głowy. To jest pierwszy plus.

Drugim plusem są jego włosy. Gęste, wygolone po bokach. Aż chce się w nie włożyć rękę.

Trzeci to jego dużo, karmelowe oczy, w który mogłabym patrzeć miesiącami, a nawet i latami.

Ale człowiek nie składa się z samych zalet, prawda? A wadą Justina jest jego charakter i nic nie może tego pobić.

- W takim razie zapraszam twoją koleżankę na środek. Ona następna. - mówi nonszalancko Bieber i niemalże wypycha mnie na środek swoimi silnymi ramionami.

Mam ochotę powiedzieć „Au. To bolało, sukinsynie.” lub go zwyzywać, ale zdrowy rozsądek mi na to nie pozwala. Rzadko kiedy coś wygrywa ze zdrowym rozsądkiem.

Wyprostowuję się, biorę głęboki oddech i nagle wzbiera się we mnie chęć pokazania im wszystkim na co mnie stać. Nucę sobie w głowę piosenkę, aby nie wypaść z rytmu, a następnie zaczynam.

Uwielbiam tańczyć. Jest to coś, co robię, gdy jest mi smutno, źle lub wesoło i cudownie. Taniec nie jest czymś, co musisz umieć doskonale, aby robić. Wystarczy, że czujesz rytm, a nogi same poniosą cię do tańca. Właśnie to w nim kocham. Tę uniwersalność i prostotę.

_______________________________________________________

Hej, wiem, że rozdział miał być długi, aczkolwiek postanowiłam podzielić go na dwie części i druga dodać we wtorek, gdyż chcę dodawać rozdziały częściej. Mam nadzieję, że rozumiecie :) Miłego czytania (chociaż czytając to jesteście już po przeczytaniu rozdziału). 

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 4



Wszystko z góry jest piękniejsze. Bo po co ludzie budowaliby wieże, gdyby nie fakt, że widok z nich jest powalający? Na przykład taki Paryż. Sam w sobie, oczywiście, jest urzekającym miastem, ale gdyby nie Wieża Eiffla i możliwość spojrzenia na całe miasto z lotu ptaka, po pewnym czasie znudziłobym nam się patrzenie na te same uliczki. Budynki stałyby się jeszcze bardziej szare niż w rzeczywistości są, a poszczególne drzewa zaczęłyby nam przeszkadzać. Nie zmieniamy tego dlatego, że z wysokości tworzy to piękną całość.

To właśnie o tym myślę, gdy patrzę na Los Angeles z dachu swojej kamienicy. I choć ten widok nie jest tak wspaniały jak widok na Paryż (tak przynajmniej przypuszczam, nigdy tam nie byłam) to delektuję się każdy poszczególnym detalem. Uśmiecham się za widok trójki dzieci podbiegających do budki z lodami. Cieszę się z uprzejmości jakiegoś nastolatka, który pomógł starszej kobiecie nieść zakupy. Jestem zadowolona nawet z kobiety karmiącej ptaki na środku chodnika, która zagradza drogę innym przechodniom.

Uwielbiam to miasto i jego ducha. Tutaj nic nie dzieję się bez przyczyny i wszystko ma swoje późniejsze skutki. Kiedy samotna staruszka nie może przejść przez ulicę zatrzymują pół miasta, aby jej pomóc. A kiedy Justin Bieber organizuje casting na swoich tancerzy pół kraju czeka na wyniki eliminacji.

Przez Emily i jej chęć zmiany zmuszona byłam przejrzeć wszystko co tylko mogłam o tych przesłuchaniach. Nie znalazłam jednak dużo. Jedyne co udało mi sie dowiedzieć to czas i miejsce, ale to znałam już wcześniej, a także forma w jakiej to wszystko się odbędzie.

Podobno już na wstępnie poznamy tego sławnego Justina Biebera. Czasem myślę, że tylko po to Emily idzie na ten casting, ale potem ona zaczyna wygłaszać te swoje przemowy na temat monotonni w jej życiu i chęci zmiany. Wtedy ja się zamykam, a ona mówi, mówi, mówi i tak bez końca. To właśnie dlatego postanowiłam ukryć się na dachu.

Kiedy upewniłam się, że rodzice Em są w stanie zaopiekować się Bradem przez dzisiejszy wieczór, a także po odbyciu pięciu rozmów z przyjaciółką na temat „Czy to na pewno dobry pomysł?”, ostatecznie dałam sie przekonać.

Chociaż chęć mordu Em za to, że wysłała podanie za moimi plecami nadal kryje się gdzieś głęboko mnie. Jest po prostu mniejsza i lepiej schowana niż wczoraj.

Równo za dziesięć czwarta ruszyłam schodami przeciwpożarowymi w dół. Studio tańca mieściło się dwie ulice stąd, więc dojście powinno zająć mi pięć minut.

Każdy kolejny krok powodował u mnie większy skręt żołądka. Dłonie mi się pociły i gdybym się nie znała powiedziałabym, że to ze stresu. Ale to nie może być stres, prawda? Nie mogę się przecież przejmować czymś, co tak naprawdę mnie obchodzi.

Robisz to dla Em. - wmawiałam sobie.

Otwierając ciężki drzwi prowadzące do głównej sali w Dans oniemiałam. W obszernej, z każdej strony wyłożonej materacami sali znajdowało się około sto osób. Każdy miał swój indywidualny styl, przez co już wiedziałam, że nie będzie łatwo mi wygrać.

W Internecie czytałam, że przesłuchanie składa się z trzech etapów. Pierwszy to taniec zbiorowy. Wszyscy ustawiamy się w głównej salce i tam tańczymy układ, który zaprezentuje nam pewien choreograf. Z tym nie powinnam mieć problemu.

Druga część zaczyna się, gdy Justin wraz z menagerem i kimś z rodziny odrzuci połowę z nas. Wnioskuję, że będzie to około sześćdziesięciu osób. Pozostali mają czas na taniec indywidualny, który oceniać będą tylko Justin i choreograf.

Na koniec, gdy zostanie dwunastka jest etap rozmowy lub, jak to mówię ja, przesłuchania. Justin nie bierze udziału w tym etapie. Nie wiem dlaczego i mnie to nie interesuje. Jestem to dla zdobycia dobrej pracy, a nie dla poznania sławnego dzieciaka. Prawdopodobnie pytania zadawać nam będzie członek jego rodziny, jednak ta informacja nie została potwierdzona.

Nagle podbiega do mnie znajoma osoba przywracając mnie tym do rzeczywistości. Jest to oczywiście Emily ubrana w legginsy w panterkę i obcisły czarny podkoszulek. Na stopach ma swoje ulubione buty, które jak twierdzi, przynoszą jej szczęście. Emily pomija przy tym fakt, że trzy razy skręciła z nich kostkę.

- Gdzieś ty była?! - naskakuje na mnie.

Wzruszam ramionami, bo nie chcę zdradzić jej swojej kryjówki. W końcu to przed niąsię tam ukrywam, co nie?

- Zaraz się zacznie! W tym zamierzasz tańczyć?

Spojrzałam w dół na moje najzwyklejsze czarne legginsy i granatową koszulkę na ramiączkach z logo klubu fitness, do którego kiedyś chodziłam. Ten strój, jak i moje czarne Reeboki nie były idealnie do tańca, ale nie miałam nic lepszego.

Ponownie wzruszyłam ramionami.

- Niezłą masz fryzurę przynajmniej. - mruczy Em i zanim udaje mi się jej odpowiedzieć, prowadzi mnie na środek sali. - Gotowa na spełnianie marzeń?

Optymistyczny ton i wielki uśmiech są u Emily codziennością. Ja jednak nie podzielam jej stylu bycia, więc po raz kolejny wykonuję gest ramionami, lekko się przygarbiam i wykonuję szybko rozgrzewkę. Jeszcze nigdy nie rozgrzałam się w pełni w ciągu dwóch minut, ale teraz musiałam, gdyż wysoki chłopak wychodzi na podwyższenie pod oknami z gwizdkiem w ręku.

Nie cierpię tego dźwięku.

A potem po sali rozchodzi się długi gwizd. Casting sie rozpoczyna.

Nagle gwar ustaje, chłopak uśmiecha się nieznacznie, pewnie dlatego, że udało mu się zapanować nad sytuacją, po czym mówi:

- Witam na castingu na najlepszych z najlepszych. Na elitę pośród elit. Na--

- Ryan, do rzeczy. - ktoś w rogu pomieszczenia przerywa brunetowi.

Wszystkie głowy, włącznie z moją, kierują się w tamtą stronę. Nie jestem w stanie w pełni dostrzec tej osoby, ale sądząc po piskach, szeptach i przyśpieszonym oddechu Emily sądzę, że to Justin Bieber.

Zaciskam wargi, aby nie powiedzieć czegoś głupiego i odwracam głowę z powrotem na Ryana. Chłopak spogląda na mnie i puszcza mu oczko. Chyba spodobało mu się to, że nie reaguje jak psychofanka na Pana Gwiazdora. Uśmiecham się nieśmiało, ale in już na mnie nie patrzy tylko próbuje uspokoić tłum.

Kolejne dwa cholerne gwizdy roznoszą się po sali.

- Dobra, już spokój. Tak, tak, to jebany Justin Bieber, ale skupcie się, co? - powoli wszystko zaczyna wracać do normy. - Dziękuję. - następuję chwila ciszy. - Na czym to ja… A! Więc witajcie na castingu na tancerzy Justina Biebera! Woo hoo! A teraz do rzeczy, jak to nasz gwiazdor powiedział. Mam nadzieję, że zapoznaliście się z zasadami tu panującymi. Jest was teraz sto osiemnaście osób. Zostanie tylko szóstka. Trzech chłopaków i trzy dziewczyny. Rozumiecie?

Rozlega się głośne, pochodzące ze stu siedemnastu głosów „tak”, a potem Ryan zchodzi z podwyższenia i zamiast niego wchodzi mężczyzna w średnim wieku w dresie. Nie byłoby w nim nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że jego włosy są czerwone.

- Nazywam się Paul i jestem choreografem, z którym Justin kiedyś współpracował. Poprosił mnie, abym opracował dla was układ, tak więc jestem. - zdejmuje swoją pomarańczową bluzę ujawniając mięśnie opięte w białą koszulkę. - Powtarzajcie za mną.

Układ nie jest trudny. Paul powtarza go piętnaście razy, a ja już za jedenastym mogę spokojnie powiedzieć, że go opanowałam. Po zejściu choreografa z podwyższenia mamy zatańczyć jeszcze pięć razy. Nie sprawia mi to żadnych trudności, no może poza bólem w kostce przez brak odpowiedniego rozgrzania.

Między nami przechadzają się Ryan, Paul, kobieta, która jest bardzo podobna do Justina, mężczyzna ubrany w garnitur z zielonym krawatem chyba za mocno zawiązanym wokół jego szyi oraz sam gwiazdor, Justin Bieber.

Staram się nie zwracać uwagi na gapiów, ale jest to trudne, gdy zatrzymują się przed tobą i patrzą wprost na twoje ciało wykonywujące wymyślny układ. Jedni się uśmiechają, a drudzy krzywią.

Z chwili na chwilę coraz bardziej obawiam się rozmowy z nimi, ale nie jest powiedziane, że dotrwam do trzeciego etapu, prawda?

_________________________________________________________

Jeżeli Ci się spodobało, zostaw komentarz :)

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 3.


Gdy skończyłam dziesięć lat tata zapisał mnie na zajęcia z tańca towarzyskiego. Po dwóch miesiącach wspólnie zdecydowaliśmy, że te lekcje nie są dla mnie odpowiednie, więc zostałam z nich wypisana. Zaledwie trzy tygodnie później udało mi się ubłagać tatę, abym mogła pobierać lekcje baletu od słynnej nauczycielki – Amandine Femmes. Nie było to łatwe, ale nie ma rzeczy niemożliwych dla najukochańszej i jedynej córeczki tatusia.

Po około dwudziestu sześciu miesiącach, kiedy urodził się Brad, znudziły mi się te zajęcia, więc po raz kolejny się wypisałam. Sądziłam, że ojciec już nie pozwoli mi chodzić na kolejne zajęcia, jednak się myliłam.

Przez następne [prawie] siedem lat uczęszczałam na streetdance. Pokochałam te zajęcia od pierwszego spotkania w opuszczonym magazynie na przedmieściach Los Angeles.

Oczywiście, tacie nie podobało się to, że lekcje odbywały się za każdym razem w innym miejscu i o innym czasie, a także, że o wszystkim byliśmy informowani smsem dzień przed zajęciami. Ale, jak już mówiłam, nie ma rzeczy niemożliwych dla mnie i moich zdolności, więc po prostu przekonałam go, że to najlepsze lekcje jakie kiedykolwiek pobierałam. Wspólnie z grupą siedmiu osób spotykałam się trzy razy w tygodniu. Za każdym razem coraz bardziej przekonywałam się co do tego, jak te zajęcia są cudowne.

Nawet teraz, gdy mam pracę, a większość część mojego wolnego czasu zajmuje Brad, staram się być obecna na wszystkich spotkaniach, o których, aż po tylu latach, wciąż jesteśmy informowani telefonicznie. 

Dzisiaj zajęcia mają odbyć się w Marinie Del Rey przy basenie E około godziny dwunastej w południe. Obliczyłam, choć najlepsza z matematyki nie jestem, że będę mogła spędzić z ekipą półtorej godziny, aby mieć następne pół na odebranie brata ze szkoły.

Przechodzę pomiędzy małymi statkami, motorówkami i drogimi jachtami, które kosztują więcej niż moje mieszkanie, aby znaleźć kogokolwiek znajomego. Uśmiecham się, gdy zauważam burzę kasztanowych włosów należących do mojej koleżanki z grupy, Annie.

- Van! Jak dobrze cię widzieć! Stoję tu z dwadzieścia minut i czekam, ale jak widać bez rezultatów. – brunetka rzuca mi się na szyję, a ja odwzajemniam uścisk z taką siłą, jakbyśmy nie widziały się co najmniej kilka lat, choć ostatnio spotkałyśmy się dwa dni temu.

- Poważnie jeszcze nikogo nie ma?

- No oprócz mnie to raczej nie.

Wzdycham ciężko, aby potem się roześmiać. Czy jestem bipolarna? Może. Czy mi to przeszkadza? Nigdy.

- Czy ja tu słyszę nerwowy śmiech? – pyta Annie sama się przy tym śmiejąc.

- Nerwowy to może nie, ale... no dobra, może nerwowy. Chodzi o to, że ostatnio mam trochę tycich problemów.

- Jak tycich?

- Wielkości Emily.

Znowu po marinie roznosi się śmiech, tym razem należy on nie tylko do mnie, ale także do mojej towarzyszki.

- No to tycie to one nie są. Bardziej mi pasuje słowo „ogromne”.

Mija chwila zanim udaje mi się opanować rechot, a gdy chcę jej odpowiedzieć, przerywają mi głosy Jacka i Andrewa – bliźniaków, którzy są w naszej ekipie.

- Witajcie, dziewczyny. – zazwyczaj mówią jednocześnie lub kończą po sobie zdania, więc jest to już całkowicie normalne.

- Witajcie, chłopcy. – razem z Annie próbujemy ich naśladować, jak zawsze zresztą.

- A wy znowu swoje. – podchodzą do nas Lily, a także jej chłopak Matthew lub po prostu Matt. – Nigdy wam się to nie znudzi?

- No co ty, Lils. Nigdy. – odpowiadam dziewczynie mocno ją przytulając.

- A więc... czekamy już tylko na Louisa i Petera? – w rozmowę włącza się Matt.

- Nie... - odzywa się Andrew.

- ... ich dzisiaj nie będzie. – kończy za brata Jack. 

Jak już mówiłam, to całkowicie normalne.

- A wie ktoś gdzie jest Mistrz?

Mistrz to pseudonim naszego nauczyciela, Paula. Mężczyzna jest mocno zakręcony i często się spóźnia lub gubi, ale nigdy nie opuścił żadnych zajęć ani żadnych nie odwołał. Dużo od nas wymaga, jest surowy, a przy tym miły i bardzo utalentowany. Lepszego mentora nie mogliśmy sobie wymarzyć;

Lily otwiera usta, aby odpowiedzieć lub rzucić jakąś kąśliwą uwagą pod adresem Mistrza, ale niestety, lub stety, nie ma szansy, gdyż nasze telefony w jednej sekundzie się odzywają. Wszyscy dostaliśmy smsy.

Wyjmuję komórkę z kieszeni bluzy, gdyż tylko tam mam kieszenie, bo legginsów z kieszeniami nikt jeszcze nie opatentował. Na starym wyświetlaczu widnieje napis „Mistrz” i obrazek z kopertą. Otwieram wiadomość.

- „Już się zebraliście? Dużo czasu wam to zajęło.” – Annie zaczyna czytać ze swojego telefonu.

- „Ale nie martwcie się, odrobicie ten czas.” – tym razem to Matt.

- „Znajdziecie mnie w doku siódmym.” – dołącza się Lily.

- „To po drugiej stronie mariny.” – Andrew i Jack czytają jednocześnie.

- „Życzę miłego parkuru po łódkach. Pamiętajcie, obserwuję Was.” – kończę czytać smsa, a uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy.

Uwielbiam tą tajemniczość i lekką adrenalinę, jakie towarzyszą tym zajęciom. To właśnie dzięki takim pomysłom rezygnuję z dodatkowych godzin w pracy, a co za tym idzie, z większej ilości pieniędzy.

- Ja pierwsza! – krzyczy Annie. – Wiem gdzie jest ten dok.

Brunetka rzuca się do biegu, a ja, aby nie być gorsza, biegnę za nią. Nie zastanawiam się nawet nad tym czy łamiemy prawo czy nie. Po prostu skaczę z łódki na łódkę śmiejąc się przy tym i dobrze bawiąc, jak zawsze na tych lekcjach.



*tego samego dnia; 5:00 p.m.*

Siedzę na kanapie, w przedpokoju, zastanawiając się jak zmusić mojego laptopa do pracy. Nie jest to łatwe. W tym samym czasie Brad próbuje zrozumieć dodawanie siódemki do ósemki.

Gdzieś z tyłu umysłu marzę, aby się z nim zamienić.

Kiedy w końcu udaje mi się zalogować na skrzynkę pocztową, opada mi szczęka. Dwa razy przecieram oczy dłonią, aby się upewnić, że dobrze widzę.

Nie, ona nie mogła tego zrobić.

Klikam w email, który jako ostatni do mnie przyszedł i czytam jego zawartość.

„Gratuluję.
Udało Ci się zakwalifikować na casting na tancerza/kę w zespole Justina Biebera. Odbędzie się on w Studiu Tańca Dans. Proszę przybyć na miejsce jutro o godzinie 4:00 p.m.
Ryan Butler.”

Wkurzona otwieram drugiego emaila, tym razem od Emily. Zawiera on tylko cztery słowa, które podsycają moją złość.

„Nie ma za co”.

Zabiję ją.

_____________________________________________________________

Od następnego rozdziału będzie ciekawiej, obiecuję. 

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 2.



Bez pozwolenia czy jakiejkolwiek zachęty brunetka siada na starej kanapie, która stoi w przedpokoju i którą dostałam dawno temu w spadku po prababci. Podobno w dniu jej śmierci, a było to w moje drugie urodziny, wzięła mnie na ręce i powiedziała, że to właśnie mi przypadnie zaszczyt rozporządzenia jej całym majątkiem. Gdy osiągnęłam pełnoletniość, tata oznajmił mi, że zapisała mi w spadku właśnie tę kanapę. Tylko ją.

Do dzisiaj nie wiem co bogatego jest w tym meblu. Sądząc po tym, że prababka raczej była zwariowaną osobą, nie dziwię się, że dla niej ta antyczna sofa była wspaniałą zdobyczą.

Opadam na miejsce obok przyjaciółki, a ta spycha mnie niemalże natychmiastowo. Upadam tyłkiem na podłogę wytwarzając przy tym głośny huk. Słyszę śmiech Brada, który dobiega z kuchnio-salonu, przez co uśmiecham się nawet pomimo bólu pośladków.

Zamiast mnie na kanapie znajdują się nogi Emily. Jej cichy chichot odbija się echem w mojej głowie.

Jestem spychana z siedzenia nawet we własnym domu.

- Po co przyszłaś? - pytam, rozmasowując dół obolałych pleców.

- A, tak. - ton przyjaciółki zmienia się w mocno formalny i gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że stało się coś złego. - Wiesz, że dużo sławnych osób korzysta z tancerzy ze szkoły moich rodziców, prawda?

- Tak, coś tam o tym wiem. - mruczę ironicznie. Ja tam pracuję, to byłoby dziwne, gdybym nic o tym nie wiedziała.

- Więc właśnie. Kolejna sławna osoba chce z tego skorzystać. A raczej chce urządzić casting w jednej z naszych sal. I wiesz co ci powiem? Idziemy na ten casting. I--

Kiedy Emily zaczyna się ekscytować, nikt nie potrafi zatrzymać jej słowotoku. Już dawno nauczyłam się, że gdy moja przyjaciółka zaczyna nadmiernie szybko mówić, nie powinnam jej przerywać, ale w tym przypadku po prostu musiałam.

- Jaki casting?

- Co? - dziewczyna odwraca głowę w moją stronę. - To na razie nieważne. Wiesz kto organizuje ten casting?!

Auć.

Ocieram ucho, do którego brunetka krzyknęła. Jestem pewna, że niedługo stracę przez nią słuch.

- Oświeć mnie. - mruczę, próbując wstać. Z kuchnio-salonu dobiegają dziwne dźwięki, jakby Brad coś przesuwał, więc chcę dowiedzieć się o co chodzi.

- Justin Bieber!

Widząc podekscytowanie przyjaciółki sama mam ochotę się cieszyć, ale nie mam z czego. Nie lubię Justina Biebera. I nie chodzi mi tu o jego piosenki, gdyż je jeszcze potrafię przełknąć. Mam na myśli sposób jego bycia, styl ubierania, ogólnie jego.

Wiele ostatnio o nim słyszałam. Biebera jest pełno w wiadomościach, radiu i na każdej stronie internetowej. Większość tych informacji jest albo o jego nowej piosence, albo o kolejnym skandalu. Narkotyki, panienki za pieniądze, bójki. Wydaje się, że życie tego chłopaka jest ciekawe, ale dla mnie on po prostu stoczył się na samo dno.

- Czemu się nie cieszysz? - z zamyśleń wyciąga mnie skrzeczący głosik Em.

- Hm… No nie wiem. - przechodzę do kuchnio-salonu, a dziewczyna idzie za mną. - Może dlatego, że go nie lubię?

- Jak można nie lubić Justina Biebera?!

- Nie krzycz!

- Przecież on jest bogiem! Nie, nie bogiem! Takim bogiem przez duże „B”. Bogiem.

- Nie wiem jakim cudem uznajesz się za chrześcijankę. - mruczę pod nosem, gdy udaje mi się pozbyć buczenia w uchu, do którego krzyknęła mi przyjaciółka.

Za każdym razem, kiedy rozmawiam z Emily, muszę potem odczekać kilka godzin zanim będę poprawnie słyszeć. Taki jest już urok Em. W zeszłym roku, jeszcze w liceum, Emily zorganizowała mały konkurs, w którym wygranym miała zostać osoba o najbardziej piskliwym i donośnym głosie. Oczywiście wszystko było przygotowane wbrew dyrektorowi, który uważał, że rywalizacja wśród uczniów była zła. Jak teraz patrzę na to z perspektywy ponad roku od ukończenia liceum to cieszę się, że chodziłam do takiej, a nie innej szkoły z takim, a nie innym dyrektorem.

Em zorganizowała wszystko niemalże perfekcyjnie. Znalazła miejsce, ludzi, którzy chętnie wzięli udział w tej konkurencji, a także nagłośniła całe wydarzenie tak, aby władze szkolne się nie dowiedziały. Nigdy nie sądziłam, że na taką głupotę przyjdzie tyle osób, ale spokojnie mogłabym powiedzieć, że było ich tam z trzysta.

I kiedy ten cały konkurs się zaczął to ktoś musiał uciszyć ten tłum, a osobą, która się tego podjęła była moja przyjaciółka. Kiedy wszyscy się zamknęli, nieoczekiwanie ktoś krzyknął, że to Em powinna zostać zwyciężczynią. I tak się stało.

Dzisiaj myślę, że był to w pełni zasłużony tytuł.

Przechodzę między zabawkami Brada, które przez lenistwo moje i brata leżą w kuchnio-salonie już od kilkudziesięciu dni, kierując się w stronę okna z widokiem na jedną z wielu bocznych uliczek w Los Angeles. Jest to jedno z pięciu okien w naszym domu i ma ono najlepszy widok ze wszystkich.

Niespodziewanie podbiega do mnie Brad i przytula się do mnie. Często robi tak, gdy jest u nas Emily.

- Kto to jest ten Justin Bieber? - pyta głosem stłumionym przez moją koszulkę.

- Nikt godny uwagi. - mówię zanim Emily udaje się krzyknąć mi do ucha kolejną pozytywną rzecz na temat gwiazdora.

- Nie powinnaś tak mówić. - Em zaskakuje mnie swoim poważnym tonem.

- Dlaczego?

Odwracam głowę stronę przyjaciółki. W jej oczach widzę iskierki radości, ale wyraz twarzy ma raczej poważny. Rzadko widuję ją w takim wydaniu.

- Ponieważ - przyjaciółka przerywa na chwilę, a następnie wyjmuje z torebki małą, pogiętą ulotkę i podaje mi ją. - on może być twoim następnym pracodawcą.

Nie mam nawet szansy na odpowiedź, gdyż brunetka wychodzi z mojego mieszkania. Nigdy nie pomyślałabym, że mogłaby wyjść stąd bez mojej interwencji zwłaszcza po tym, jak obraziłam jej idola. Ale, jak to mówią, kobieta zmienną jest.

___________________________________________________________

Cóż, przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Znowu. Tym razem jednak nie mam wytłumaczenia. Po prostu lenistwo i szkoła.

Piszcie jak Wam się podobało :) Obiecuję dodać następny rozdział gdzieś w czwartek lub piątek.  

czwartek, 30 października 2014

Rozdział 1.



Patrzę w lustro, wdychając ciężko. Moje długie, jak barowe stołki nogi opięte w legginsy moro podrygują w rytm muzyki ze słuchawek, a wąskie, smukłe biodra bujają się nierówno. Staram się opanować drżenie dolnej wargi, ale nie udaje mi się to. Zamiast tego zaczynam płakać jeszcze bardziej i tym razem nic nie daje ulubiona piosenka w odtwarzaczu i taniec przed lustrem.

Opieram się rękami o niską szafkę, na blat której kapią moje łzy. Czuję, jakby całe moje ciało nagle mi ciążyło i jakbym chciała się go pozbyć. Zdejmuję słuchawki i ciskam nimi o podłogę.

- Ness, kiedy będziemy jeść kolację?! – krzyk mojego młodszego brata roznosi się po mieszkaniu, a zaraz potem jego głowa wychyla się zza drzwi. – Głodny jestem!

Szybko ocieram łzy, choć wiem, że nic to nie da, po czym odwracam się do niego przodem i wymuszam uśmiech.

- Już za chwilkę, Brad, za chwilę. – mówię słabym, ale spokojnym głosem.

Chłopiec zamiast odwrócić się i wyjść usatysfakcjonowany odpowiedzią, otwiera drzwi szerzej i wchodzi do pokoju. Jego gęste blond loki błyszczą w świetle dwóch jarzeniówek, które dają słabe, ale jedyne światło w moim pokoju, a w jasnych oczach skaczą iskierki troski.

- Znowu płakałaś? – czasem mam wrażenie, że ten siedmiolatek jest poważniejszy ode mnie.

- Nie, kochanie. – klękam przed nim i mierzwię jego jasne włosy. – Jestem po prostu zmęczona. Posprzątałeś już w pokoju?

Chłopiec uśmiecha się dumnie, ukazując dwa dołeczki w policzkach, po czym wnioskuję, że wykonał moje polecenie.

- A co ugotujemy na kolację? – pyta, klaszcząc w ręce niczym trzylatek. Może przegięłam ze stwierdzeniem, że Brad jest poważniejszy ode mnie.

Śmieję się i poprawiam koszulkę, która podwinęła się na plecach Brada lub też została przez niego podwinięta.

- Może zrobimy spaghetti? – proponuję, a w zamian dostaję jęk brata.

- Już nie mogę z tym spaghetti. Zróbmy coś innego! – wbrew pozorom Brad nie jest rozpieszczony. – Może usmażmy placki ziemniaczane.

Zastanawiam się nad jego sugestią i nie zajmuje mi to długo. Sama mam ochotę na taką kolację, więc nie trzeba mnie długo przekonywać. Kiwam głową, jako znak, że się zgadzam, po czym proszę Brada, aby poszedł umyć ręce przed przygotowywaniem posiłku. Chłopiec wybiega z mojego pokoju już po chwili. Czasem zastanawiam się skąd on ma tyle energii do życia, jednak teraz jestem zbyt smutna, aby o tym myśleć.

Wciąż wymuszając uśmiech udaję się do kuchni, którą tak naprawdę kuchnią nazwać nie można, ale nie przyznaję tego głośno, gdyż nie chcę zniszczyć wyobrażenia Brada o naszym małym, ale przytulnym mieszkanku. Przechodzę przez przedpokój i kieruję się do tak zwanego kuchnio-salonu. Tak, od dzisiaj tak będę mówić na to pomieszczenie.

Przejeżdżam rękami po twarzy chcąc się uspokoić, choć nie daję rady i kolejne łzy spływają mi po policzkach. Nie daję rady psychicznie, jak i fizycznie. Wszystko mi się sypie.

- Jestem gotów! – mój brat zawsze znajduje sobie najlepsze momenty.

Śmieję się, tym razem naprawdę. Wycieram z twarzy resztki po moim makijażu i wodę, która wcześniej była łzami kawałkiem papierowego ręcznika. Jestem prawie pewna, że Brad po raz kolejny będzie mnie wypytywał o moje chwile załamania, jednak nie mam nic przeciwko temu. Rozumiem to, że jest siedmiolatkiem i jest ciekawy dlaczego jego starsza siostra płacze, więc szczerze odpowiadam mu na te pytania. No może po części szczerze.

Kiedy Brad pojawia się w kuchnio-salonie i podskakując jak piłka przemieszcza się bliżej mnie, umawiamy się, że ja obiorę ziemniaki, a on wyjmie wszystkie potrzebne rzeczy typu miski, talerze i patelnie.

Wykonujemy swoje zadania rozmawiając o tym, jak mojemu bratu minął dzień w szkole. Miesiąc temu poszedł do pierwszej klasy podstawówki i z tego co opowiada można wywnioskować, że jest niezwykle szczęśliwy. Uwielbiam go takiego widzieć, zwłaszcza po tym co stało się pół roku temu.

- Ness, dlaczego ty nie chodzisz do szkoły? – pyta w pewnym momencie chłopiec, a mi robi się sucho w gardle.

- Ponieważ ja już zakończyłam edukację. Mam dziewiętnaście lat, Brad, już nie muszę chodzić do szkoły.

- No tak, ale przecież Emily chodzi na studia, dlaczego więc ty nie chodzisz? – jego duże, piękne oczy lustrują wzrokiem moją twarz, a malutki nosek marszczy się w konsternacji.

Wdycham ciężko, gdy Brad wspomina o mojej najlepszej przyjaciółce, ale nie daję po sobie poznać, że jestem lekko zazdrosna o nią i jej możliwości. Emily jest moją najlepszą przyjaciółką odkąd tylko pamiętam i kocham ją z całego serca, choć jest czasami denerwująca i to bardzo. Wiele jej zawdzięczam, gdyż to ona pomogła mi znaleźć pracę, gdy najbardziej jej potrzebowałam i to ona wspierała mnie po tragedii, a także przypominała mi cały czas o Bradzie i o tym, że on potrzebował mnie bardziej niż kiedykolwiek. To dzięki niej i jej rodzicom mogłam połączyć moją pasję z pracą.

- Emily studiuje, ponieważ ma takie możliwości. Ja, ponieważ muszę pracować, abyśmy mieli chociażby przeciętne warunki mieszkaniowe, jak i jedzeniowe, nie mogę się teraz uczyć, ale nie martw się, kiedyś wrócę do nauki. – po mojej przemowie Brad przestaje zadawać mi pytania i ponownie wraca do opowieści o szkole.

Razem zabieramy się za smażenie placków, a buzia Brada się nie zamyka. Myślę sobie, że jesteśmy kompletnymi przeciwieństwami. Ja wolałabym siedzieć w ciszy i spokoju, podczas gdy mój braciszek uwielbia hałas i długie rozmowy. Nie jestem na niego z tego powodu zła. Cieszę się, że czuje ze mną tak silną więź, że aż opowiada mi o swoim dniu. Kiedyś tak nie było. Kiedyś woleliśmy ze sobą nie rozmawiać, zbyt wiele nas dzieliło.

Podczas smażenia ostatniego placka, mój lekko przestarzały telefon zaczyna dzwonić. Odkładam łyżkę, po czym odbieram.

- Słucham.

- Vanessa? – wkurzony głos Emily rozbrzmiewa po drugiej stronie. – Musisz sprawić sobie nowy telefon! Próbuję się do ciebie dodzwonić od dwudziestu minut i za każdym razem coś nie tak jest z połączeniem. Ale to nieważne. – jej ton nagle łagodnieje. – Zgadnij co!

- Wiesz, że nienawidzę zgadywać prawie tak bardzo, jak nie cierpię niespodzianek. – mruczę do telefonu i podaję talerz z plackami Bradowi.

Chłopiec siada przy stoliku z uśmiechem na ustach i wgryza się w pierwszego placka.

- A, tak. – śmieje się. Słyszę, jak dziewczyna wbiega po schodach i jestem niemal pewna, że za chwilę usłyszę pukanie do drzwi. – Otwieraj!

Rozłączam się, wpycham telefon do kieszeni i kiedy rozlega się głośne walenie w drzwi, podbiegam do nich, aby powstrzymać przyjaciółkę od wejścia siłą do mojego mieszkania. Wiem, że jest do tego zdolna, a nie zamierzam tego sprawdzać.

- Van, mam dość tych przeklętych schodów! Muszą zamontować tu windę. – dziewczyna wpada jak burza do środka, potykając się przy tym o zawinięty skrawek dywanu.

Marszczę brwi.

Cała Em.

__________________________________________________

Rozdział nie sprawdzony, niestety. Moja przyjaciółka, która miała mi pomóc z tym blogiem zachorowała i już dwa tygodnie leży w szpitalu. To właśnie dlatego tak długo nic się tu nie działo. Ale teraz obiecuję, że będę dodawać rozdziały regularnie. 

Podobało Wam się? Zostawcie komentarz, jeżeli przeczytaliście :)


poniedziałek, 6 października 2014

Prolog.

Ona jest piękna, a On przystojny. Ona szczupła, On wysoki i dobrze zbudowany. Ona jest blondynką o oczach w kolorze oceanu, a On szatynem o karmelowych tęczówkach i uwodzącym spojrzeniu. Ona jest słaba, ale to ukrywa. On chce dominować, ale nie może sobie na to pozwolić. Ona ma talent, On także ma talent. Dzieli ich mnóstwo rzeczy, ale jakimś cudem ich drogi się krzyżują. Ona jest nic nie znaczącą instruktorką tańca w małej szkole, a On idolem nastolatek. Ich style życia bardzo się różnią. Mimo to zakochują się w sobie i to właśnie uczucie staje się dla nich obojga priorytetem. Ona to Vanessa Reed, a On to Justin Bieber. Ich jedynym problemem jest świat, rzeczywistość. To ona uświadamia im, jak bardzo to wszystko jest bez sensu. Ale przecież warto walczyć o coś takiego, jak miłość…

Rozdziały

Rozdział 2.